Marlena Kukuła

Jak ważna i droga jest dla mnie rodzina

Historia mojej rodziny jest piękna i przejmująca. Przesiąknięta jest miłością, pracą, cierpieniem. Poczucie przynależności do wspólnoty rodzinnej daje człowiekowi siłę w dalszym życiu. Walorem tej siły jest miłość, jaką przekazali nam nasi przodkowie. To ona ukształtowała nasz charakter. Miłość i własne miejsce na ziemi są najważniejszymi wartościami w życiu człowieka. Miłość wyzwala w nas wewnętrzną siłę, daje poczucie wolności i szczęście. Miejsce człowieka na ziemi to skrawek ojczystej ziemi, umiłowany przez nas jak i przez naszych pradziadów. Moją ojczyzną jest Polska, a owym skrawkiem ziemi jest dla mnie malownicza miejscowość – Korzonek - położona w gminie Konopiska, w dolinie Liswarty. Moja ojczyzna to widok z okna mojego domu, Widok, który rozciąga się od głównej drogi do widnokręgu lasu. To ziemia uprawiana przez mojego pradziadka Franciszka Morzyka , którego pozwoliłam sobie uczynić bohaterem mojej opowieści rodzinnej. Był to człowiek niezwykły, szlachetny, dobry i pracowity. Urodził się 1 marca 1918 roku w Korzonku. Jego rodzicami byli Józefa i Szczepan Morzykowie. Pradziadek był uzdolniony matematycznie. Wszyscy podziwiali jego ogromny talent rachowania. Lecz w domu była straszna bieda, rodziców pradziadka nie było stać na książki i ubrania do szkoły. Pradziadek był najstarszy z rodzeństwa, dlatego musiał już jako dziecko pracować na utrzymanie całej rodziny. Szczególnie kochał młodszego brata Kazimierza, którym się troskliwie opiekował.

 

W 1938 roku bohater mojej opowieści poznał pannę Antoninę Badorę. Bardzo się w sobie zakochali. Niestety we wrześniu 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Dla mojej ojczyzny i dla Polaków wojna była wielką tragedią. Nie ominęła też skrawka ojczystej ziemi - Korzonka. Niemieccy najeźdźcy byli okrutni, często zabijali niewinnych ludzi. Mojego dziadka zabrali do obozu jenieckiego w Niemczech. Tam spał na kamieniach i nie jadł dziewięć dni. W dzień był zabierany przez niemieckiego żołnierza do pracy w polu u niemieckiego gospodarza. Tam w pocie czoła orał ziemię od świtu do nocy. Niemieckiemu gospodarzowi nie wolno było dać pradziadkowi żadnego pożywienia. Jednakże był to człowiek dobry, który znalazł sposób, aby pożywić głodnego człowieka. Wkładał kromkę suchego chleba w skiby ziemi, które pradziadek orał koniem. Kiedy pradziadek dojeżdżał do końca skiby, mógł się pożywić. W ten sposób ten dobry człowiek, Niemiec, uratował pradziadka od śmierci głodowej. Nie bał się narazić swojego życia i życia swojej rodziny w imię ludzkiej solidarności i miłości ponad podziałami i okrucieństwem wojny. Jednakże w obozie, w którym przebywał pradziadek, padł rozkaz wyprowadzenia wszystkich jeńców. Ustawiono ich przed kościołem świętego Zygmunta w Częstochowie. Miał już opaskę na oczach, a naprzeciwko stał niemiecki pluton egzekucyjny. Padł rozkaz do strzału. Kiedy już odbezpieczono karabiny, jakiś posłaniec rozkazał przerwać egzekucję. Pradziadek wrócił do domu. Jego rodzice, kiedy dowiedzieli się, że pradziadek żyje, padli krzyżem na korzeńską ziemię i gorąco dziękowali Bogu za cudem ocalone życie syna i jego powrót do domu. Ale jaki był to powrót. Mój prapradziadek Szczepan wyjechał po niego bryczką zaprzężoną w gniadego konia. Kiedy ujrzał swojego syna, padł przed nim na kolana. Taki był szczęśliwy. I wrócił mój pradziadek Franciszek uprawiać ziemię w Korzonku.

W czasie wojny jednak zginął jednak brat mojego prapradziadka. Był on partyzantem, który walczył o wolność w korzeńskich lasach. Wkrótce zginęła jego żona. Osierocili dwóch synów - Antka i Jana. Prapradziadek Szczepan wziął ich na wychowanie, pomimo ogromnej biedy z jaką borykała się jego rodzina. Gdy niebawem zmarł, a na barki mojego pradziadka Franciszka spadło utrzymanie całej rodziny. Zatrudniał się do pracy np. przy żniwach w dużych gospodarstwach w Koszęcinie, aby dostać w zamian worek mąki, z której jego matka Józefa piekła chleb dla całej rodziny. Natomiast ukochana mojego pradziadka – Antonina - została w czasie wojny wywieziona na przymusowe roboty do Niemiec. Tam ciężko pracowała w gospodarstwie rolnym. I ona cudem ocalała, bo kiedy przyszedł rozkaz wydania wszystkich Polaków w ręce niemieckich oprawców na śmierć, jej gospodyni Wiktoria Kapsner, narażając swoje życie i życie swojej rodziny, ukryła ją w piwnicy. Wiktorię Kapsner, cudowną kobietę, bohaterkę, która ocaliła życie mojej prababci, spotkał okrutny los. Do Stefangrunt wkroczyła Armia Czerwona. Żołnierze przyszli do gospodarstwa Wiktorii Kapsner i zażądali od niej krowy. Ta odmówiła im, prosząc, aby nie zabierali tej krowy, ponieważ jest ona główną żywicielką całej jej rodziny. Miała bowiem Wiktoria dwóch małych synów na utrzymaniu. Jej mąż był na froncie w Norwegii. Jeden z żołnierzy radzieckich wyciągnął karabin i oddał strzały w nogi Wiktorii. Została ciężko ranna i po paru dniach zmarła. Prababcia bardzo głęboko przeżyła śmierć swojej wybawicielki. Na tyłach frontu Armii Czerwonej przedostała się do Polski i tym samym do domu. Gdy nadszedł oczekiwany dzień wolności, moja prababcia wróciła do domu. Pradziadek już więcej nie czekał. Oświadczył się i 13 maja 1945 roku odbył się ich ślub. Osiedlili się w środku wsi Korzonek. Zamieszkali w drewnianym domu pokrytym słomą. Zamiast podłogi w domu była glina. Ale byli bardzo szczęśliwi, bo doczekali się spełnienia wielkiej miłości, która przetrwała wojnę.  

Pradziadek wraz z prababcią podjęli się ciężkiej pracy. Zaczęli uprawiać ziemię, pradziadek koniem orał ziemię, skiba po skibie. Rozpoczęli budowę nowego domu, bo tamten był stary. Pradziadek zwoził kamień na budowę domu. Razem z prababcią pracowali w lesie. Znosili na swych mocnych ramionach drewno na budowę swojego nowego domu. Zaczęli budowę. Prababcia rozrabiała rękami zaprawę na dom, pradziadek nosił materiał. I tak powstał nowy dom. Pradziadek wprowadził swoją młodą żonę Antoninę do ich nowego domu. Zaczęło się normalne życie. Trzeba było ciężko pracować, aby utrzymać rodzinę. Co roku mój pradziadek Franciszek siał, orał, kosił, rozbudowywał gospodarstwo. Natomiast moja prababcia Antonina pracowała w domu, doiła krowy, piekła chleb. Ziemia, na której się osiedlili, była świadkiem ich troski i radości. Dawała im siły w ich pełnym trudu życiu. Smutki orały głębokie bruzdy na czole Antoniny i Franciszka. Przyginały ich plecy do ziemi, ale w chwilach radości uśmiech gościł na ich twarzach. Cieszyli się wszystkim.   

Ogromną radością były dla nich dzieci, które przyszły na świat w ich nowym domu. Niestety ich pierwsza córka Halinka żyła tylko kilka dni. Za rok przyszła na świat ich druga córka Mirosława. Była dla nich ogromną radością. Cieszyli się z jej narodzin. Mirosławę wszystkiego uczyła matka. Musiała umieć gotować, piec chleb, prząść, tkać, doić krowy. Życie szybko płynęło. Mirosława dorosła i wyszła za mąż za Emila. I osiedlili się w domu zbudowanym przez Franciszka i Antoninę. Dom ich zawsze pełen był gości. Nie brakowało każdego dnia sąsiadów i rodziny. Emil i Mirosłwa razem ze swoimi rodzicami uprawiali ziemię z taką samą miłością. Ziemia ta ich utrzymywała i dawała im poczucie bezpieczeństwa. Urodziły im się dwie córki Bożena i Wioletta. W roku 1990 umarł mój pradziadek Franciszek. Cała wieś była na pogrzebie. Młodzi mężczyźni nieśli z szacunkiem jego trumnę do kościoła i na cmentarz. Był on prawdziwym rolnikiem. Jego pot przesiąkł zapachem tej ziemi. W roku 1990 Polska odzyskała suwerenność. Prababcia Antonina powiedziała: " Nareszcie jesteśmy wolni". Rok 1990 to także początek istnienia mojej rodziny, data ślubu mamy Bożeny i taty Dariusza. Oni też zamieszkali w Korzonku. Wspólnie z rodzicami wybudowali nowy dom, bo w tamtym starym domu zrobiło się ciasno.   

W 1994 roku przyszłam na świat ja, a trzy lata później moja siostra Martyna. Historię rodziny opowiedziała mi moja prababcia Antonina, która żyje i ma 92 lata. Kocham mój rodzinny, wielopokoleniowy dom i tę ziemię, którą uprawiali moi przodkowie. Z okien mojego domu rozciąga się piękny widok na łan złocistego zboża i zielonego owsa. Ten kawałek ziemi to dla mnie najpiękniejsze i najciekawsze miejsce w mojej miejscowości. 

Historia życia moich pradziadków Franciszka i Antoniny Morzyków to dowód na to, że miłość zarówno do ludzi jak i do ojczyzny zawsze zwycięża. Franciszek i Antonina ocaleli w czasie II wojny światowej dzięki miłości i poświęceniu innych ludzi - Niemców - można by powiedzieć walczących po przeciwnej stronie barykady. To im właśnie moi pradziadkowie starali się spłacić dług wdzięczności całym swoim życiem. Dali piękny dowód na to, że miłość wszystko zwycięża, bo we wszystkim co robili, kierowali się miłością do bliźniego, którą mi przekazali.

We współczesnym świecie ważny jest zewnętrzny, medialny wizerunek człowieka, a nie to, co w jego wnętrzu. Liczy się pieniądz i to, co opłacalne. Mnie moi przodkowie przekazali inne wartości, mianowicie największy skarb - miłość do ludzi i Ojczyzny.

Marlena Kukuła

Gimnazjum im.H.Sienkiewicza

w Konopiskach